- Papier workowy?
- Tak, kupowałem cukier w sklepie spożywczym na Hożej, dwa kroki od naszej bramy. Sprzedawczynie odważały cukier do torebek, bo wtedy nie był osobno pakowany kilogramami, tylko odważało się z wielkich worków. Spodobał mi się ten papier, poprosiłem o pokazanie mi go z bliska. Później przez długi czas odkładały mi te worki. Obecnie nie ma śladu takiego papieru. Beżowy, gruzłowaty, bardzo mocny… Może dałoby się wrócić do jego produkcji? Był to swego czasu mój ulubiony papier.
- Które ilustracje wykonał pan na tym papierze?
- Użyłem go w książce Wandy Chotomskiej „Siedem księżyców”, „W Nieparyżu i gdzie indzie”, w „Maciupince” – wszędzie tam, gdzie tusz, piórko, akwarele łączyłem z gwaszem i temperą. Dawało mi to swobodne pole do ilustracji, wprowadziłem rwany, szarpany format, który bardzo ładnie kontrastował z blokiem książki przez swoją nieregularność. Nie były to więc wstawione prostokątne obrazki, tylko właśnie takie szarpane formy. To się spodobało krytyce i czytelnikom. Można powiedzieć, że wprowadziłem do ilustracji książkowej nieregularną formę. Wynikało to z dartego, wydzieranego kawałka papieru workowego. On się przepięknie darł, miał w sobie coś z płótna. W 1961 roku już malowałem na tych workach – wtedy ukazał się „Beowulf” dla Naszej Księgarni. „Marcin spod dzikiej jabłoni” w 1964 roku też był na tym papierze. Powstał również szereg cykli pocztówek na tych workach, miedzy innymi do wierszy Gałczyńskiego. To był bestseller. Niestety chyba sam już nie mam tych pocztówek. Do worków wracałem co jakiś czas i tworzyłem na nich innymi technikami.
Agata Napiórska, Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia